wtorek, 30 września 2014

Klękam przed tobą, Tato

Bycie samym w tym co się robi nie jest łatwe. Gdy idę na noc filmową ze znajomymi, z popcornem i coca-colą ciężko się opanować i nic nie jeść, gdy wszyscy dookoła to robią. Jednak nie to jest najgorsze. Pewnych rzeczy nie zrozumie nawet najlepsza przyjaciółka. Nie dotrze do niej powód, dla którego płakałaś przez pół godziny po ukończeniu ćwiczeń. Twój chłopak nie pojmie tego, że chcesz wyglądać inaczej. Mama będzie się patrzeć dziwnie, gdy tobie zrobi się przykro, bo rodzeństwu kupiła słodycze, a tobie nie, bo się odchudzasz.
Pisanie pamiętnika kiedyś mi pomagało. Ale po pewnym czasie spojrzałam na to bardziej realistycznie. To tylko zeszyt. Nie osoba. Nie wypowiedziałam tych słów na głos, nadal nikt nie wie. Mogę oszukiwać samą siebie, ale jaki w tym sens?
Dzisiaj w nocy nie mogłam zasnąć. Czułam się okropnie samotna. Uczucie to często mnie dopada, gdy dookoła jest ciemno, cicho. Mózg jakby żartuje sobie ze mnie i podpowiada, że zostałam sama, nikogo nie obchodzę. Mogę płakać, nikt nie przyjdzie spytać o co chodzi. Mama nie zawsze będzie w domu by przyjść i utulić. Przyjaciółka nie będzie siedzieć codziennie na telefonie do późnej nocy.
A co, jeżeli jest ktoś, kto zawsze cię wysłucha i pocieszy?
Nie należę do osób religijnych. Moja wiara... czy ona w ogóle jest jakakolwiek? Były i takie momenty że myślałam o sobie jako o ateistce. Moja rodzina nie jest bardzo wierząca. Nie ma nas co niedzielę w Kościele, nie uczestniczymy w żadnych różańcach czy drogach krzyżowych, nie jesteśmy w żadnych grupach. Tacy już jesteśmy. Ja sama zaś, no cóż, w jednym miesiącu codziennie się modlę, angażuję się, a w następnym... nic. W duchu podśmiewam się z siebie. Chyba po prostu nadal szukam swojej drogi.
Wczoraj po północy ulicą przejechało auto i przez okno wpadło światło z reflektorów. Na chwilę w moim pokoju zrobiło się jasno. Zobaczyłam krzyż wiszący nad drzwiami. Pomyślałam - może jest nadzieja? Może On istnieje? Tak naprawdę nigdy w to nie wierzyłam. Ale jak już zaczęłam od nowa, co gdyby i tu spróbować? Nawet jeśli gdy umrę i okaże się, że znów siebie oszukiwałam, że nie ma żadnego życia po życiu, anioła stróża i zawsze kochającego cię Boga, to co z tego? Przynajmniej za życia będę szczęśliwa. Chyba.
Tak więc uklękłam przed Nim, czego nie robiłam kilka długich miesięcy. Powiedziałam wszystko, co naszło mi w danej chwili chodziło mi po głowie - na głos, i tak wszyscy już dawno spali, a przez to poczułam, jakby to wszystko było bardziej realistyczne. Mniej idiotyczne.
Czy ktokolwiek to usłyszał? Nie mam pojęcia. Teraz, gdy o tym myślę coś mi mówi, że jestem kolejną naiwną osobą, która po prostu idzie za tłumem i daje się wrobić w głupoty, o których opowiadają nam w każdą niedzielę. Wcześniej mówiłam sobie, że będę silna, jeżeli się nie dam. Obecnie czuję, że nawet ciężej jest podążać za tym.
Ale spójrzmy na to w ten sposób. Ludzie robią wiele głupich rzeczy, by uszczęśliwić samych siebie. Skaczą z wysokości, wstrzykują sobie narkotyki, idą do łóżka z obcymi osobami. Ja po prostu zamiast tego spróbuję wiary. Może zadziała. 

poniedziałek, 29 września 2014

Naciśnij PLAY.

Mówią, że najcięższe są początki. Chyba coś w tym jest. Nie mam pomysłu na głęboki, poruszający początek. Zacznijmy więc tak po prostu. Bez ceregieli. W życiu nie ma czasu na owijanie w bawełnę.
Moja nazwa na Bloggerze to Justyna Anna. Czemu? Bo nie mam nic do ukrycia. Bo wszystko, co będę tutaj publikować to moje myśli, przeżycia. Bez chowania się, kłamania. Nie czuję potrzeby nadawania sobie fałszywego imienia. Dość mamy przykrywek w życiu, kolejna jest niepotrzebna.
Historia założenia tego bloga nie jest długa. Jeszcze 30 minut temu siedziałam przy biurku i przeglądałam profil Ewy Chodakowskiej. Coś się we mnie zapaliło. Pragnienie bycia idealną. Bez kompleksów. Kto tego nie chce? Już nieważne, czy ważysz 50, czy 70 kilogramów, czy masz 150 czy 180 centymetrów wzrostu, rude czy blond włosy, chcesz zaakceptować siebie. Jestem jedną z osób, dla których jest to zadanie praktycznie nie do wykonania. I gdy tak przeglądałam te zdjęcia 'przed' i 'po' stwierdziłam, że nie wszystko jest zależne jedynie od losu. To, czy danego wieczoru włączę program fitness, czy zagram kolejną grę w The Sims zależy ode mnie. Prawda, nie zawsze jest łatwo,  nie zawsze się chce, nie zawsze można. Tylko czy to na pewno są sensowne powody naszego lenistwa? Czy może tylko wymówki?
Dlatego wyłączyłam wtedy komputer, wstałam od biurka i stanęłam przed dużym lustrem. Spojrzałam samej sobie w oczy i złożyłam przed sobą obietnicę - zmienię się. Jak? To się okaże. Może schudnę. Może popracuję nad charakterem. Może zetnę inaczej włosy. Zrobię wszystko, by któregoś dnia, stojąc w tym samym miejscu co dzisiaj, móc powiedzieć, że kocham siebie.  By nie bać się uśmiechnąć na zdjęciu, bo wyjdę nieładnie. By nie podśmiewać się w duchu z osoby prawiącej mi komplement. By przestać porównywać się do innych, idealnych dziewczyn. Bo przecież nikt nie jest idealny.
Położyłam się do łóżka, ale sen jakoś nie chciał przyjść, oczy nie chciały się zamknąć. Pomyślałam sobie wtedy - a może są tam inni, tacy jak ja? Próbujący się zmienić? Może warto by się z nimi podzielić moimi uczuciami? Może im tak pomogę, zmotywuję kogoś? 
I to tyle. To jest powód dla którego siedzę teraz, z laptopem na kolanach, pod kołdrą, i piszę tego pierwszego posta. Jest 23:40.
Życie jest jak film. Możemy, przerażeni tym, jak może się skończyć zatrzymać go i schować go do szuflady. Nigdy nie poznać zakończenia, bać się zasmakować uczuć i doznań, jakie może przynieść. Albo możemy obejrzeć go do końca. Przeżywać go maksymalnie w każdej minucie. Nie pozwolić nikomu, by nam go wyłączył. A jeżeli zmieni on nasze postrzeganie świata? Nauczy nas czegoś nowego?
Może wystarczy tylko nacisnąć PLAY?