sobota, 8 listopada 2014

#9 W moim drugim domu

Aplikacja Bloggera jednak się przydaje.
Nie będę dużo pisać, bo jestem wykończona. Cały dzień. Byłam biegać, ale moje nogi ledwo dawały radę. Dopiero po 3 godzinach podróży byłam w stanie ustać dłużej niż kilka minut.
Raz się złamałam i zjadłam dwa pierogi... Moja babcia robi najlepsze pod słońcem. I na obiad zjadłam nieco więcej niż powinnam, ale na śniadanie miałam dwa jajka zamiast trzech, na kolacje też zjadłam mniej, a drugiego śniadania i podwieczorku nie zjadłam w ogóle, więc chyba nie było tak źle.
Ciężko mi tu. Legnicę kocham, to mój drugi dom, ale jedzenie psuje mi humor. I nawet nie mam wiele do powiedzenia. Gdy tylko ktoś mi coś proponuje, cokolwiek, to moja mama odpowiada za mnie, że mają mi nic nie dawać. A przecież ja bym sama odmówiła...

Ś: jajecznica z dwóch jajek, pół bułki grahamki, mały pomidor
O: spaghetti z pesto, orzechami i rukolą(perfekcja zawarta w daniu)
K: 1\3 opakowania warzyw na patelnię, dwa pierogi

#8 Szok tak trochę

Wstałam dzisiaj rano, jak zawsze poszłam do łazienki. Tam, w dość centralnym miejscu stoi waga. Jakiś czas temu powiedziałam sobie, że wejdę na wagę dopiero u dietetyczki, za dwa tygodnie. Ale... nie wytrzymałam. Wahałam się, podchodziłam powoli i w końcu... weszłam. I to co zobaczyłam, wywołało u mnie zdziwienie.
56.4.
56.4.
56.4.
Tak mało? Nie myślałam, że schudnę 2,6 kg w dwa tygodnie, bo jedzenia w tej diecie jest naprawdę sporo, a jeszcze ten napad w weekend, kiedy zjadłam ogromne ilości słodkiego... 
Lecz mimo tego spadku nie jestem szczęśliwa. W wyglądzie nie widzę praktycznie żadnej różnicy. Nie czuję się lepiej. Chyba zacznę też raz w tygodniu się mierzyć, może wtedy zobaczę ten spadek. Mam taką nadzieję.
Ten weekend też będzie ciężki. Jedziemy na kilka dni do Legnicy, do moich dziadków. A każdy wyjazd do rodziny nie jest łatwy. Wszyscy dookoła jedzą, jedzą i jedzą. A w dodatku wszyscy będą jeść rogale świętomarcińskie, które są dla mnie najpyszniejszą rzeczą pod słońcem, a ja nie zjem nawet kawałka. zastanawiam się, czy nie zrobić po prostu tak, że 11 listopada nic nie zjem, oprócz rogali. Tylko dwóch, bo niektóre mogą mieć nawet 1200 kalorii (aczkolwiek ja lubię te bez orzechów i rodzynek, które sprzedają w Faworze, a one mają trochę mniej, może z 600-800 kcal). Byłoby idealnie. 

A teraz czas na jadłospis z wczorajszego dnia (nie zjadłam wszystkiego, co było w planie, więc jestem z siebie dumna, bo przynajmniej zredukowałam trochę liczbę, na wypadek, gdybym zjadła trochę więcej niż powinnam w ten weekend):
Ś: bułka grahamka z mozarellą i pomidorami
S: kanapka z jajkiem, ogórek
O: kasza gryczana z pieczarkami (najlepsza rzecz pod słońcem tak na marginesie)
K: nadziany pomidorek 

*później weszłam na wagę jeszcze raz i zobaczyłam 56,2!!

czwartek, 6 listopada 2014

#7 Przyjemny ból

Dzisiaj późno. Szybko. Krótko.
Wszystko mnie boli. Uda, plecy, ale w szczególności brzuch. Jednak jestem z siebie naprawdę dumna. Wczoraj po raz pierwszy do dłuższego czasu (ile to już minęło, cztery miesiące?) zabrałam się za prawdziwe ćwiczenia. Chcę w końcu zobaczyć te mięśnie na moim brzuszku i nogach. Zaczęłam od czegoś krótkiego, ale bardzo intensywnego, a mianowicie trening na płaski brzuch Ewy Chodakowskiej. Szczerze, myślałam, że pójdzie mi dużo gorzej, a wcale nie było tragicznie. Teraz ciągnie mnie wszystko za każdym razem, jak się schylam, ale ten ból sprawia mi radość, czekałam na niego.
Poza tym cały tydzień trzymam się grzecznie diety, a nawet jem nieco mniej. To dla mnie naprawdę duże osiągnięcie. A na blogu zobaczyłam dzisiaj równo 200 wyświetleń. Może dla niektórych to mało, ale dla mnie to jest duży sukces.
Boję się tylko weekendu, bo wyjeżdżamy do rodziny w Legnicy. A takie wyjazdy zawsze łączą się z jedzeniem. Nie chcę powtarzać sytuacji z zeszłego tygodnia, muszę być silna.
Boję się także jutra. Generalnie ludzie sprawiają, że dostaję ataków paniki. A jutro śpiewam solówkę na akademii z okazji Święta Niepodległości. Dzisiaj, gdy o tym pomyślałam podczas próby, zrobiło mi się słabo, gorąco napłynęło mi do głowy i miałam mroczki przed oczami. To co będzie jutro? 



Ś: płatki Nestle Frutina z mlekiem odtłuszczonym
S: 2 kromki chleba Schulstad Fitness Style z serkiem wiejskim light, marchewka
O: 2 naleśniki z malinami i serkiem Danio
K: mała miseczka zupy krem (nie wiem dokładnie, co w niej było, bo zostałam nią poczęstowana przez kuzynkę, ale była ona jak najbardziej zdrowa, bo ona ma obsesję na punkcie zdrowego odżywiania :))



środa, 5 listopada 2014

#6 Chora? Czy tylko zagubiona?

Wróciłam od psychologa. I nie wiem, czy mam się śmiać, czy płakać. 
Ta wizyta pomogła mi chyba najbardziej ze wszystkich. Może dlatego, że przechodzę przez naprawdę ciężki czas.
W każdym razie, pani psycholog zaproponowała nauczanie indywidualne.
Zastanawiam się teraz, jak bardzo jest ze mną źle. Niby wiem, że coś jest nie tak... ale to było takie powiedzenie tego wprost.
Sama nie wiem co zrobić. Ona powiedziała, że decyzja należy do mnie. Oczywiście, rodzice muszą zaakceptować, ale to ja mam ostatnie słowo. Powiedziała też, że to raczej nie wpłynie na moje kontakty ze światem, bo ja i tak jestem bardzo wyizolowana w szkole, a przerwa, np. do końca semestru, dałaby mi szansę na spokoje wyjście z tej depresji, wyleczenie ataków paniki bez narażania na dodatkowy stres. Ale sama nie wiem... jestem w kropce.
Któraś z was napisała mi,  że i ona miała nauczanie indywidualne (zanna, to zdaje się byłaś ty). Proszę napisz mi, czy warto. Jak to wygląda. Czy jest szansa, że  mi pomoże, bo tylko to się liczy.
Nie wiem, czy dam radę iść do szkoły jutro. Boję się...

#5 Czy proszę o tak wiele?

Chcę tylko być szczęśliwa. Czy proszę o tak wiele?
Tak usilnie próbuję, a tu ciągle nie wychodzi. Budzę się rano, totalnie bez humoru, i nawet nie wiem, dlaczego tak jest. Dostaję ataki paniki, gdy jestem z rodziną, w przytulnych miejscach. 
Dzisiaj idę do psychologa. Co jeżeli okaże się, że jest ze mną bardzo źle? Mama groziła mi ostatnio psychiatrą. Niby nic wielkiego, ale to słowo mnie przeraża. Leki. Leczenie. Ew.
Dowiedziałam się też, że nie mogę nawet ufać własnemu ciału. Gdy jestem w szkole, czuję się fatalnie. Jest mi zimno, mam katar, kaszel, ból głowy. Jakbym była chora. Wracam do domu, dostaję leki, potem nic mi nie jest. Nie symuluję. Nie udaję. Naprawdę się tak czuję. Ale lekarz nic nie stwierdza. Mama się martwi, bo nie wie już, kiedy jestem naprawdę chora, a kiedy moje ciało po prostu symuluje chorobę, żeby nie iść do szkoły.
To mnie przeraża. Zgubiłam się w tym wszystkim.
Mam nadzieję na poprawę. Nie chcę już tak żyć. Chcę tylko być szczęśliwa. Czy proszę o tak wiele?
Wczoraj w nocy nie mogłam zasnąć i myślałam dużo. I nagle już wiedziałam, co chcę zrobić z twoim życiem. W lipcu chcę zorganizować swoje urodziny. Moje 'sweet sixteen' (tak, mam tylko 15 lat). Nawet zrobiłam już skarbonkę do której będę wrzucać 30% wszystkiego, co dostanę. Żeby to były wspaniałe urodziny. Żeby to było zwieńczenie moich trudów, przez które teraz przechodzę. A jak nie wydam wszystkiego, to nawet lepiej dla mnie.
Chcę przemeblować i przemalować pokój. W obecnej formie zbyt mnie dołuje. Przypomina mi o tych wszystkich przepłakanych nocach, dniach, kiedy nie mogłam wyjść z własnego łóżka. Potrzebuję zacząć od nowa.
Chcę iść do liceum na profil IB (matura międzynarodowa), a jeżeli się nie dostanę, to do Liceum Marii Magdaleny do klasy z rozszerzonym angielskim, polskim i historią. Gdy skończę 18 lat wezmę plecak, przyjaciółkę albo chłopaka (jeżeli taki się znajdzie) i pojadę do Anglii na wycieczkę. Zobaczę te male miasteczka, te piękne krajobrazy, poczuję klimat tego cudownego, fascynującego kraju. Po zdaniu matury zrobię sobie rok przerwy. Popracuję trochę, zarobię pieniądze. I wyjadę. Jak najdalej, najlepiej do Ameryki, może do Anglii na studia.  
Wiem, że te plany mogą być trudne do zrealizowania. Wiem, że nie wszystko może się udać. Wiem, że wybiegam daleko w przyszłość. Ale, jak to Paulo Coelho napisał w książce "Alchemik", "To spełnianie marzeń sprawia, że życie jest tak fascynujące". 
A ja chcę tylko być szczęśliwa. Czy proszę o tak wiele?


Dzisiaj zjadłam dokładnie to samo, co napisałam w tym poście, z tym, że jeszcze wypiłam 250 ml świeżego soku marchwiowego.

niedziela, 2 listopada 2014

#4 Coś we mnie umarło

Już nie mogę.
Tylko płakać. Spać.Wstać. Znów płakać.
Wszystko runęło. Starania. Motywacja. Już ich nie ma. Ja już nie chcę.
Płakać...
Mam naprawdę fajną rodzinę. Zarąbistą. Kuzyni są dla mnie bardziej jak przyjaciele. Każdej cioci mogłabym się zwierzyć. Wszyscy sobie ufamy. I jak słyszę opowieści innych o niezręcznych rozmowach na rodzinnych zjazdach to aż nie mogę uwierzyć. U nas zawsze jest tak fajnie. Śmiejemy się, rozmawiamy, idziemy na boisko pograć... Zawsze się cieszę, gdy z jakiejkolwiek okazji mogę się z nimi spotkać.
Ale tym razem tak nie było. To była porażka. Masakra. 
Przyjechałam tam w całkiem dobrym nastroju, bo w drodze słuchałam "Alchemika" Paulo Coelho (w aucie nie mogę czytać, bo mam chorobę lokomocyjną, a audiobooki to świetna alternatywa) i podniosło mnie to na duchu. Wspaniała książka. Było tam takie piękne zdanie - "Jeżeli czegoś mocno pragniesz, to cały wszechświat będzie ci potajemnie kibicował", czy coś podobnego. Uwierzyłam, że dam radę. Nie zjem tych wszystkich przygotowanych ciast. Nie będę w siebie wciskać domowych potraw. Wytrzymam. 
Początek był nawet nie najgorszy. Na obiad zjadłam tylko trochę kaszy, ryżu i surówki z marchewki. Było trudno, patrzeć na moich obżerających się krewnych. Musiałam wyjść wcześniej z jadalni, w ogóle dużo się izolowałam. Dostaję ataków paniki przy zbyt dużym tłumie. A tam cały czas był hałas, rozmowy, szum. Dopiero, gdy poszli na spacer mogłam na spokojnie posłuchać muzyki, trochę pobawić się z półrocznym kuzynkiem i odpocząć, ale potem nadszedł kryzys.
Rodzina wróciła ze spaceru i zasiadła do kawy. Ja nawet nie usiadłam przy stole, nie mogłam patrzeć na wszystkie moje ulubione ciasta, których musiałam sobie odmówić. Ale gdy zaczęli jeść... coś we mnie pękło. Wyszłam do jednego z pustych pokoi. Mama mnie znalazła, gdy już byłam cała we łzach. 
Myśli uderzyły we mnie, niczym ogromna fala zalały mój umysł. Dlaczego świat jest taki niesprawiedliwy? Dlaczego inni jedzą co chcą, a i tak są szczupli? Cholernie chudzi? Ja nigdy taka nie będę. Dlaczego ja nie mogę zjeść kawałka ciasta i nie widzieć, jak waga idzie w górę? Dlaczego muszę katować się dietą i ćwiczeniami? Mówię, że to mi sprawia przyjemność. Cholerne kłamstwo. Czasem chce mi się płakać, gdy wracam z biegu. Są wyjątki, bywa fajnie, ale coraz rzadziej. Dieta nie wydaje mi się już smaczna. 
Chcę jeść... Pozwólcie mi...
Płakałam wtedy przez godzinę. Musiałam wyjść z tatą z domu. Zrozumiałam wtedy, w jak wielkim byłam błędzie. Moi rodzice nie rozumieją mnie. Ani trochę. Zwłaszcza mój ojciec. Mogę mu tłumaczyć, ale on nadal to samo. Ruszaj się więcej, nie jedz słodyczy, schudniesz. Ale ja to wiem. Nie szukam sposobu na to jak schudnąć, bo już go znam. Szukam sposobu na to, by być szczęśliwą.
A teraz jestem zdołowana. Sama. Przerażona. 
Naprawdę nie wiem, jak wytrzymam jutro w szkole. Nie mam bladego pojęcia.
Nie napiszę bilansu. Po tym zdarzeniu strasznie się nażarłam, nawet nie wiem, co zjadłam. Ciasta, kanapki, pierogi... dużo tego było. 
Jest mi wstyd. Tak bardzo wstyd...
Ma ktoś nóż...?

piątek, 31 października 2014

#3 Było intensywnie

Ten tydzień wyciągnął ze mnie wszystkie siły. Zmienił mój sposób odżywiania. Status ze 'w związku' na ' wolna'. Dał mi szansę po raz pierwszy przebrać się na Halloween. 
Jestem wykończona. Ta cała dieta... moja mama mówi, że wyglądam na szczęśliwszą i zakłada, że to dlatego, że jem dużo warzyw i owoców. Ale ja jakoś tego nie widzę. Po prostu przy niej staram się uśmiechać, być radosna, bo wiem, że ona ma swoje problemy. Przeszła niedawno operację, była w szpitalu, a teraz są jeszcze powikłania. Ja też bardzo ciężko to przeżyłam, ale to nie jest temat na ten moment. W każdym razie staram się przy niej nie pokazywać złych emocji. A prawda jest taka, że wieczorami jestem zdołowana. Brakuje mi motywacji i energii, żeby cokolwiek robić. Ledwo skończę jeden posiłek, a już myślę o następnym... A dzisiaj....  Brałam udział w zbiórce zastępu (siostry harcerki wiecie o co chodzi), w ramach której zorganizowałyśmy taką jakby imprezę halloweenową. I co? One zjadły całą czekoladę i paczkę ciastek. Potem poszłyśmy na podchody i jednym z zadań było zapukać po cukierka (byłyśmy przebrane, ja miałam poderżnięte gardło, więc z tym nie było problemu). Dostałam siateczkę żelków i schowałam ją do kieszeni. One jadły, podczas kiedy ja dyskretnie zeszłam do kuchni zjeść marchewkę, żeby przynajmniej nie być głodną...
Ciężko mi. Naprawdę.

Ś: jogurt wiosenny z pieczywem i mozzarellą
S: kanapka z jajkiem i koktajl brzoskwiniowy(mniam!!)
O: kasza gryczana zapiekana z grzybami
K: nadziany pomidorek

Być może zauważyłyście, ale w prawym górnym rogu bloga jest link do mojego instagrama, jeżeli chciałybyście zobaczyć jak wyglądam itd. Wstawiam też zdjęcia zrobionego przeze mnie jedzenia :)