niedziela, 2 listopada 2014

#4 Coś we mnie umarło

Już nie mogę.
Tylko płakać. Spać.Wstać. Znów płakać.
Wszystko runęło. Starania. Motywacja. Już ich nie ma. Ja już nie chcę.
Płakać...
Mam naprawdę fajną rodzinę. Zarąbistą. Kuzyni są dla mnie bardziej jak przyjaciele. Każdej cioci mogłabym się zwierzyć. Wszyscy sobie ufamy. I jak słyszę opowieści innych o niezręcznych rozmowach na rodzinnych zjazdach to aż nie mogę uwierzyć. U nas zawsze jest tak fajnie. Śmiejemy się, rozmawiamy, idziemy na boisko pograć... Zawsze się cieszę, gdy z jakiejkolwiek okazji mogę się z nimi spotkać.
Ale tym razem tak nie było. To była porażka. Masakra. 
Przyjechałam tam w całkiem dobrym nastroju, bo w drodze słuchałam "Alchemika" Paulo Coelho (w aucie nie mogę czytać, bo mam chorobę lokomocyjną, a audiobooki to świetna alternatywa) i podniosło mnie to na duchu. Wspaniała książka. Było tam takie piękne zdanie - "Jeżeli czegoś mocno pragniesz, to cały wszechświat będzie ci potajemnie kibicował", czy coś podobnego. Uwierzyłam, że dam radę. Nie zjem tych wszystkich przygotowanych ciast. Nie będę w siebie wciskać domowych potraw. Wytrzymam. 
Początek był nawet nie najgorszy. Na obiad zjadłam tylko trochę kaszy, ryżu i surówki z marchewki. Było trudno, patrzeć na moich obżerających się krewnych. Musiałam wyjść wcześniej z jadalni, w ogóle dużo się izolowałam. Dostaję ataków paniki przy zbyt dużym tłumie. A tam cały czas był hałas, rozmowy, szum. Dopiero, gdy poszli na spacer mogłam na spokojnie posłuchać muzyki, trochę pobawić się z półrocznym kuzynkiem i odpocząć, ale potem nadszedł kryzys.
Rodzina wróciła ze spaceru i zasiadła do kawy. Ja nawet nie usiadłam przy stole, nie mogłam patrzeć na wszystkie moje ulubione ciasta, których musiałam sobie odmówić. Ale gdy zaczęli jeść... coś we mnie pękło. Wyszłam do jednego z pustych pokoi. Mama mnie znalazła, gdy już byłam cała we łzach. 
Myśli uderzyły we mnie, niczym ogromna fala zalały mój umysł. Dlaczego świat jest taki niesprawiedliwy? Dlaczego inni jedzą co chcą, a i tak są szczupli? Cholernie chudzi? Ja nigdy taka nie będę. Dlaczego ja nie mogę zjeść kawałka ciasta i nie widzieć, jak waga idzie w górę? Dlaczego muszę katować się dietą i ćwiczeniami? Mówię, że to mi sprawia przyjemność. Cholerne kłamstwo. Czasem chce mi się płakać, gdy wracam z biegu. Są wyjątki, bywa fajnie, ale coraz rzadziej. Dieta nie wydaje mi się już smaczna. 
Chcę jeść... Pozwólcie mi...
Płakałam wtedy przez godzinę. Musiałam wyjść z tatą z domu. Zrozumiałam wtedy, w jak wielkim byłam błędzie. Moi rodzice nie rozumieją mnie. Ani trochę. Zwłaszcza mój ojciec. Mogę mu tłumaczyć, ale on nadal to samo. Ruszaj się więcej, nie jedz słodyczy, schudniesz. Ale ja to wiem. Nie szukam sposobu na to jak schudnąć, bo już go znam. Szukam sposobu na to, by być szczęśliwą.
A teraz jestem zdołowana. Sama. Przerażona. 
Naprawdę nie wiem, jak wytrzymam jutro w szkole. Nie mam bladego pojęcia.
Nie napiszę bilansu. Po tym zdarzeniu strasznie się nażarłam, nawet nie wiem, co zjadłam. Ciasta, kanapki, pierogi... dużo tego było. 
Jest mi wstyd. Tak bardzo wstyd...
Ma ktoś nóż...?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Każdy komentarz, pozytywny czy negatywny, motywuje do pisania. Staram się odpowiadać na wszystko, co zostawiacie pod moimi postami i zawsze wchodzę na blogi osób, które coś napisały w ramach podziękowania za poświęcony czas :)