Nie lubię siebie.
To za mało powiedziane, nienawidzę siebie. Czego nie lubię? Moich łydek, są nieproporcjonalnie duże w porównaniu do reszty ciała. Skóry i tłuszczu na brzuchu oraz udach. Skóry, która tworzy brzydkie fałdy obok pach. Tyłka. Kształtu paznokci. Włosów. Oczu. Ramion. Wzrostu.
Ale najbardziej ze wszystkich rzeczy nienawidzę tego, że moje ciało wymaga ode mnie katowania się dietami i ćwiczeniami, bym była z niego zadowolona.
Byłam wczoraj na nocy filmowej. Jak to przy oglądaniu, każdy zaopatrzył się w chipsy, ciastka i napoje gazowane, czyli rzeczy, których obiecałam sobie nie dotykać. Do tego całość miała miejsce po 22, czyli w godzinach, kiedy ja już nic nie jem. To były dla mnie istne katusze. Zapachy jedzenia unosiły się wszędzie dookoła, a znajomi, którzy nie rozumieją, dlaczego chcę schudnąć, próbowali to we mnie siłą wmusić. Nie winię ich za to, nie oczekuję, że zrozumieją, ale było mi cholernie ciężko. Najbardziej dobijało mnie to, że całą paczkę Top Chipsów z Biedronki i półtoralitrową colę piły osoby, którym waga niewątpliwie pokazuje więcej niż mi. Zadaję sobie pytanie - po co ja to właściwie robię? Dlaczego przechodzę obojętnie obok stoiska z pączkami w szkole mając 5 zł w kieszeni? Dlaczego nie sięgam do paczki po choćby jednego chipsa? Dlaczego odmawiam sobie przyjemnego uczucia dwutlenku węgla musującego mi buzię po wypiciu gazowanego napoju? Dlaczego...
I wtedy sobie przypominam czasy, gdy jadłam wszystko, co tylko chciałam, o jakich porach mi się podobało i w ilościach, które wydawały mi się stosowne. Bez ograniczeń. Gdy w pełni doświadczałam życia. Ale to były także czasy, gdy nie ruszałam się prawie z domu, a każdy wysiłek fizyczny niezmiernie mnie męczył. Gdy ledwo wciskałam się w ulubione spodnie. Gdy spojrzenie na chudą dziewczynę wywoływało niemal depresję. Gdy nie potrafiłam nawet zerknąć w lustro w moim pokoju, gdy byłam w samej bieliźnie.
Niestety, mam tendencję do wpadania z jednej skrajności w drugą. Kiedy zdrowo się odżywiam nie mogę spać po nocach przez frustrację, bo nie mogę sobie pozwolić na to co inni. Dzisiaj, gdy się obudziłam, przypomniałam sobie, że poprzedniego dnia zjadłam rogala marcińskiego. I kilka kawałków chałki. I ciastko zbożowe. I tłumaczyłam to sobie tym, że moja mama po dwóch tygodniach wraca do domu. Ale kiedy następnego ranka przejrzałam na oczy zaczęłam płakać i płakałam przez pół godziny. Stanęłam przed lustrem i coś mnie zabolało. Tak bardzo nienawidzę tej dziewczyny, która stoi po drugiej stronie szkła. To mnie fizycznie boli, uniemożliwia bycie szczęśliwą.
Po wzięciu gorącej kąpieli nieco ochłonęłam, ale te emocje nadal buzują we mnie i czekają na dogodny moment, żeby wybuchnąć. Póki co jestem dumna z bycia na diecie, ale rano wszystko może się zmienić.
Muszę odreagować. To był ciężki dla mnie dzień, jeszcze trudniejsza zarwana noc. Idę biegać. A ty, tam, po drugiej stronie monitora, trzymaj się.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Każdy komentarz, pozytywny czy negatywny, motywuje do pisania. Staram się odpowiadać na wszystko, co zostawiacie pod moimi postami i zawsze wchodzę na blogi osób, które coś napisały w ramach podziękowania za poświęcony czas :)