Tak, oczywiście, będę tu częściej. Mhm. Żebyście się nie przejadły tymi moimi postami.
Ostatnio nie mam na nic czasu. Nauka zabiera mi 70% życia. Resztę pozostawiam na sen, ale to i tak za mało. Nie mam czasu dla znajomych, nie mam czasu dla rodziny, ale co najgorsze, nie mam czasu dla siebie - na ćwiczenia, na oglądanie seriali, nawet na gapienie się w ścianę, a to tez jest potrzebne. Pocieszam się tym, że w nowym roku będzie lżej. Musi być, jak nie to się chyba potnę.
Mama zaczęła się martwić, że jem nieregularnie, albo za mało, albo za dużo, albo bezwartościowe produkty. I zgadnijcie co zrobiła? Zabrała mnie do dietetyka. Dietetyczki, tak właściwie.
Bałam się cholernie tej wizyty. Już nawet nie tego, co pokaże waga i cała reszta, ale tego, że ona mi powie, że nie mam czego zrzucać i wyśle mnie do domu. Z jednej strony miałaby rację, bo wszystko mam w normie jeżeli chodzi o BMI i te sprawy, ale psychicznie to jest tragedia...
Sama nie wiem czy mam się cieszyć, czy płakać. Z jednej strony wyreguluję sobie pory żywienia, nie będę przekraczała dziennego zapotrzebowania na kalorie, nie będę musiała się martwić o wymyślanie jakiś zdrowych posiłków. Ale z drugiej strony... nie będę miała żadnej wolności. Nie będę mogła nawet zdecydować z czym chcę kanapkę do szkoły, co chcę na obiad, koniec odpuszczania sobie. Nawet gdybym chciała, to nie ma na to szans. Mama już mnie uprzedziła, że będzie mnie pilnować żebym nic nie odwaliła. A jak będę płakać, jęczeć, to trudno. Kości zostały rzucone.
Naprawdę nie wiem, czy to wytrwam. Ostatnia dieta, którą ktoś mi narzucił, skończyła się strasznym dołem. Ale wtedy było lżej, bo to było na Vitalia.pl więc teoretycznie nikt mnie nie pilnował. Mogłam wpisać głupstwa do tabelek i nikt tego nie sprawdził. A teraz? Muszę tam wejść na wagę i już nie jestem jedyną osobą która widzi, co ona wskazuje. Boję się. Bardzo bym chciała wytrwać. Wyobrażam sobie, jaka będę z siebie dumna, gdy już mi się uda. Będę promieniała. Będę szczupła, zdrowa.
Ale do tego czasu jeszcze kilka miesięcy. Na pewno nie skończy się na zaledwie kilku tygodniach. Nie jestem optymistką, brak mi wiary w siebie. Boję się, że coś spieprzę.
Ostatnie kilka dni miałam naprawdę kiepskie jeżeli chodzi o odżywianie. Podjadałam, jadłam świństwa. W piątek miałam na obiad cztery kawałki pizzy. Wczoraj zjadłam sama cały popcorn. I jeszcze polałam go masłem. A dzisiaj na kolację zjadłam kanapkę z masłem orzechowym. No i mama upiekła ciasto cynamonowe....
Aż wstyd pisać takie rzeczy, ale przecież każdemu może zdarzyć się gorszy dzień... prawda?
Ale szczerze, ta cała wizyta u dietetyka nawet trochę mnie pocieszyła. Okazało się, że wszystko mam a normie - ilość tłuszczu w organizmie jest naprawdę mała, mięśni mam naprawdę dużo i nawet nie powinno być ich więcej, BMI prawidłowe. Mój wiek metaboliczny jest dokładnie taki jak prawdziwy. Zaczęłam się zastanawiać po co ja właściwie to robię, skoro wszystko jest ok.
Robisz to dla siebie, idiotko. Żeby nie płakać po nocach, że wyglądasz jak świnia. Żeby nie odwracać wzroku od szczupłych dziewczyn. Żeby przyciągać wzrok chłopaków. Żeby w końcu być szczęśliwą i zdrową nastolatką.
Od jutra postaram się pisać codziennie i dołączę do postów informacje o tym, co jadłam danego dnia. Wtedy będzie to już przypisane przez dietetyczkę.
Naprawdę nie wiem, czy dam radę... Trzymajcie kciuki.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Każdy komentarz, pozytywny czy negatywny, motywuje do pisania. Staram się odpowiadać na wszystko, co zostawiacie pod moimi postami i zawsze wchodzę na blogi osób, które coś napisały w ramach podziękowania za poświęcony czas :)